.

.

czwartek, 29 kwietnia 2010

Syndrom niespokojnych rąk...

Udziergałam sobie takie oto połączenie wisiora z etui na komórkę:
i jeszcze jedno:

Przydatne to urządzenie, ponieważ nie zawsze w ubiorze są pojemne kieszenie.Zdarzało mi się awaryjnie "nosić" komórkę i banknoty w biustonoszu. Czy możecie sobie wyobrazić, jaka konsternację otoczenia wywołuje dzwoniący biust?

Nastała ostatnio blogowa moda na broszki - a jak wszyscy, to ja też!

poszły w ruch "przydasie" i powstały kolejne...



zawsze znajdą się jakieś nici, wstążki, drucik florystyczny, cekiny do zdobienia tipsów...

upominek dla wielbicielki energetycznej czerwieni:

a to dla zapominalskiej:

i tradycyjnie  kolejny zestaw:

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Wspomnienie


Spoglądam na zdjęcie i w głowie plączą mi się słowa piosenki:



…gdzieś tu chyba zakpił los,

Ona brzydka, brzydki On.

A taka ładna miłość, aż nierealna wręcz

tak jakby ich spowiła tęcza tęcz.

I wszechobecna siła tchnęła najczystszy ton

w tkliwy serca dzwon…



Taki właśnie obraz zachowam w pamięci. Pomyślałam sobie, że w całym tym nieszczęściu dobrze się stało, że odeszli razem…

Ponad wszelkimi podziałami politycznymi, nie odnosząc się do własnych poglądów politycznych i przekonań pochylmy głowę w zadumie i wspierajmy myślą tych których właśnie osierociła matka, żona, ojciec, brat…

czwartek, 8 kwietnia 2010

Zima była dłuuuuuga...

A co mi tam! Pewnie rozdam koleżankom:




wtorek, 6 kwietnia 2010

"Próżne ręce"

Wiele lat temu gościłam na wsi u rodziny moich znajomych. Byłam wówczas w ostrej depresji, niezdolna do jakiejkolwiek aktywności. Usłyszałam wtedy tzw.ludową mądrość z ust starej kobiety: "najgorsze co może się babie przydarzyć to próżne ręce!". U podstaw tego twierdzenia leżało przeświadczenie, że brak zajęcia negatywnie wpływa na nasz nastrój i w związku z tym należy zawsze zająć ręce - choćby różańcem - i tym sposobem odganiać złe myśli. Przypatrywałam się staruszce z zaciekawieniem: ciągle coś łatała, cerowała, dziergała, pruła stare swetry i pieczołowicie zwijała włóczkę opowiadając przy tym historię swojego życia obfitującego w nieszczęścia i troski. Była przy tym pogodna i pogodzona z losem, nigdy nie narzekała i nie skarżyła się. Kolejną lekcję pokory odebrałam od niej kiedy przyszło mi patroszyć przyniesione przez mężczyzn  świeżo złowione ryby i ugotować obiad dla całego towarzystwa. Oprawiałam ryby klnąc pod nosem i złorzecząc. Rzuciłam nawet uwagę, że nie po to mam urlop żeby siedzieć w garach i właściwie, to nie lubię gotować. Usłyszałam ciche westchnienie i słowa: "a ja zaś lubię gotować - aby było z czego", potem potoczyła się opowieść o powojennej wędrówce z Litwy do Polski, głodzie i nędznym bytowaniu w naszym komunistycznym raju. Było mi niewyobrażalnie wstyd za swoje zachowanie. Od tego momentu przyrzekłam sobie, że gotowanie będzie dla mnie przyjemnością i postaram się, aby moje ręce nigdy nie były "próżne". Nie bardzo wiedziałam czym konkretnie mam się zająć i zaczęłam od tego, co zapamiętałam z dzieciństwa - czyli od szydełkowania. Metoda "zajętych rąk" sprawdza się niemal zawsze, kiedy mam gorszy dzień lub nadmiar wolnego czasu. Musicie wiedzieć, że jestem typem człowieka nieustannie popadającym ze skrajności w skrajność i w efekcie, kiedy mam czas na próżnowanie - nie potrafię tak zwyczajnie sobie poleniuchować. Powstaje wtedy kolejna szydełkowa serwetka z przeznaczeniem na prezent dla niewiadomej jeszcze osoby. Ostatnio eksploatuję klasyczny wzór "koszyczkowy'', który cieszy się od lat niezmiennym powodzeniem. W ciągu ostatniego miesiąca zrobiłam 8 sztuk i rozeszły się, jak świeże bułeczki. Poniżej prezentuję serwetkę na zdjęciu (w tle portrety moich rodziców):

W związku z tym, że odpowiednio wcześniej przed gorączką przedświateczna nie zadbałam o zaopatrzenie się w materiały konieczne do zrobienia jaj wg ostatniego przepisu Agnieszki, niestety jaja będą się robić pewnie w maju i poczekają na prezentację do następnej wiosny. Tymczasem, działając zgodnie z powyżej przytoczona zasadą zajętych rąk wymodziłam jaja kolejne z tego, co było pod ręką... czyli jak zwykle..

jajo "prezentowe"

jajo "różane"
Pochwalę się kolejną wersją korali :

z tych "półfabrykatów" powstanie nowa torebka:

w tym miejscu przestroga dla poczatkujacych dekupażystek: nie testowany wcześniej lakier bezbarwny dosłownie "zeżarł" mi 9 prawie gotowych decu-jaj z plastiku i styropianu. Z żalem i wściekłością wyrzuciłam pracowicie pomalowane, oklejone i postarzone jaja winszując sobie głupoty! Prezentuję poniżej jedno z najmniej zniszczonych jaj z przestrogą i radą: nie warto stosować w tym przypadku tanich zamienników- chytry dwa razy traci!

Nie myślcie sobie, że ja tylko dłubię i dłubie na szydełku: oto mój rumak wspaniały, który wozi mnie tam, gdzie chcę! Niedziela wielkanocna 2010 - staw przy zamku w Zebrzydowicach: